Fakt sprawdził, jak wygląda pogranicze litewsko-białoruskie, które w ostatnich miesiącach szturmowały grupy imigrantów z Afganistanu, Iraku, Syrii, czy Konga. Byliśmy w obozie dla nielegalnie przekraczających granicę mężczyzn. Uczestniczyliśmy w patrolu tzw. straży obywatelskiej, czyli czegoś w rodzaju wiejskiej milicji, która szuka uchodźców po lasach. Wiemy, że patrolom tym pomagają polscy policjanci, których sprowadzono na Litwę (z jednym z nich rozmawialiśmy). Widzieliśmy dramat zamkniętych w ośrodku imigrantów i strach Litwinów, których domy nawiedzane są nocą przez głodnych i wyczerpanych ucieczką obcych.
Wszystko dzieje się w Rudnikach i okolicach tej wsi. To tam, niedaleko granicy litewsko-białoruskiej, jest obóz, w którym zamknięto 800 mężczyzn, głównie z Bliskiego Wschodu. Niektórych złapano kilka miesięcy temu. Stało się to wtedy, gdy Litwa dostrzegła, jak bezczelny jest białoruski reżim. Ten bowiem, na złość sąsiadowi, „wpychał” w ręce pograniczników rzesze imigrantów (wcześniej zwabionych na teren Białorusi tanimi lotami z Bagdadu do Mińska). Teraz Białoruś robi to samo Polsce. To element „wojny hybrydowej”, którą prezydent Aleksandr Łukaszenka prowadzi z krajami nadbałtyckimi i Unią Europejską.